Kategorie więcej
Producenci
Cennik

HTML   CSV

Info

rankingSklepy internetowe - Ranking!


rankingNajlepsze produkty - Ranking!


cenyDołącz do nas i reklamuj produkty!


sklepNie masz sklepu, załóż go w 2 minuty i testuj za darmo!

Zobacz również

Literatura piękna i popularna

- Wybrany produkt w sklepach

Wilcza Wyspa Tomasz Kondratowski



Następne zdjęcie
Znaleziono w 1 sklepie w cenie od 31.50zł do 31.50zł

O tym produkcie napisano 0 opinii

ŚREDNIA OCENA0 Napisz opinię
Jakość0
Cena0
Wygląd0
Kliknij, aby kupić ten produkt w najniższej oferowanej cenie


Sortuj produkty :
Widok listy :



Wilcza Wyspa Tomasz Kondratowski

Wilcza Wyspa Tomasz Kondratowski

Na jedną z warszawskich przystani Wisła wyrzuca ciało młodego mężczyzny. Gustav Rytterberg, syn szwedzkiego biznesmena, zaginął ...

Cena: 31.50zł

Przejdź do sklepu

Produkt dostępny

sklep

Firet-Media Rodzinna Firma Księgarska

Ilość opinii: 0
Średnia ocena: 0

ceny ceny ceny ceny

ceny ceny ceny ceny

Wyświetlanie od 1 do 1 (z 1 pozycji) Strona  1 

Opis: Wilcza Wyspa Tomasz Kondratowski
Sklep: Firet-Media Rodzinna Firma Księgarska

Na jedną z warszawskich przystani Wisła wyrzuca ciało młodego mężczyzny. Gustav Rytterberg, syn szwedzkiego biznesmena, zaginął kilka tygodni wcześniej. Sprawców zbrodni próbuje odnaleŻć komisarz Adam Nowak, sfrustrowany policjant w średnim wieku, znany z poprzedniej książki Konatkowskiego Przystanek Śmierć. Udaje się ustalić nie tylko tożsamość przestępców, przy okazji wychodzą na jaw mroczne tajemnice rodziny Rytterbergów - ich powiązania z mafią, a także niepokojące relacje między członkami klanu.

Prokurator Jackiewicz nerwowo potarł czoło.
- No, nie wiem - powiedział. - To są prywatne sprawy Magnusa Rytterberga. Nie możemy go przesłuchiwać bez wyraŻnego powodu.
- Jak to, bez wyraŻnego powodu? - Nowak oburzył się. - Musimy zweryfikować tę informację, prawda?
- Ale po co? Jaki to ma związek z zamordowaniem jego syna?
- Sądzę, że ukrył przed nami porwanie Gustava. Sądzę, że nie zależało mu na jego życiu, że traktował go tylko jak ubogiego krewnego, którego należy wspierać.
- To poważny zarzut. Nie mamy żadnych powodów, żeby tak uważać. Choć rzeczywiście, według dotychczasowych ustaleń, Gustav Rytterberg cieszył się dość dużą niezależnością, jak na tak młodego człowieka. - Prokurator przerwał na moment. - Zbyt dużą niezależnością, jeżeli chce pan usłyszeć moje zdanie. Nie pozwoliłbym swojemu synowi, nawet adoptowanemu, na kompletny brak kontaktu ze mną.
- A ma pan syna?
- Dwóch. I córkę. A pan?
- Świetnie - odparł Nowak, nie odpowiadając na pytanie Jackiewicza. - Wobec tego niech pan sobie wyobrazi sytuację, w której syn to nie jest nazwa relacji w rodzinie, najbliższej, jaka tylko może być. W wypadku naszego Szweda to nazwa stanowiska. To funkcja, posada w rodzinnej firmie, z odpowiednim uposażeniem i z obowiązkiem sporządzania co jakiś czas raportów z życia. Jak w spółce notowanej na giełdzie.
Nowak nie był pewien, czy metafora ze świata biznesu przekona prokuratora. Wymiar sprawiedliwości ostatnio bywał raczej w opozycji do tego środowiska.
- Istotnie, to niezwykła sytuacja. Nie spotkałem się jeszcze z czymś takim.
- A z czymś takim, jak współdzielenie kobiety przez ojca i syna?
- Współdzielenie? A cóż to za określenie?
- Przykre, ale prawdziwe. - Nowak wzruszył ramionami.
- Na razie opowiadała o tym tylko ta dziewczyna, Karolina, tak?
- Oraz osoba, o której mówimy, czyli Joanna Skoczylas.
- Pan Ryttterberg nie odniósł się w żaden sposób do tej informacji?
- Nie miałem okazji go o to zapytać. I między innymi o tym chciałbym z nim porozmawiać. Może Magnus Rytterberg postanowił pozbyć się swojego przybranego syna z nader prostej przyczyny. Zazdrość jest całkiem dobrym motywem zbrodni.
- To już poważniejsze oskarżenie.
- Nie powiedziałem: zabić. Wystarczy zaniechać działania wtedy, kiedy jest niezbędne. Wychodzi na to samo.
Prokuratur zapatrzył się w stół. Poprawił obrączkę na serdecznym palcu lewej dłoni. Lewej? Wdowiec, a może Europejczyk pełną gębą?
- Nie. - Jackiewicz pokręcił głową. - Jeszcze nie dzisiaj. Jeżeli uda się wam zdobyć więcej informacji, przesłucham go ponownie. Na razie nie widzę takiej konieczności.
- A jeśli się nie uda?
- No cóż... Tak, wtedy również. Zgoda.
Nowak wiedział, że musi porozmawiać ze Szwedem, i zrobi to tak szybko, jak to możliwe, nawet bez prokuratora. Poradzi sobie, w końcu zna języki obce, choć wciąż myśli po polsku.

Pomysł spotkania wyszedł od Nowaka. Musiał się przyznać przed sobą ze wstydem, że po raz kolejny obudził się w nim pochowany dawno temu kobieciarz, miłośnik inteligentnych kobiet o nieco zimnych rysach. Zatem zamiast do policyjnej stołówki przeszedł się na przystanek przy Grubej Kaśce i podjechał tramwajem pod Zamek Królewski. Udało się znaleŻć wolny stolik w Pizza Hut, mimo że była pełna turystów.
Grażyna Lothe wyglądała jak ostatnio, czyli... Cóż, po prostu wspaniale. Jej blond włosy spadały na ciemnobordowy sweterek, który doskonale podkreślał jej delikatne, ale bardzo kobiece kształty. Nowak jęknął w duchu, po raz kolejny zresztą. Porozmawiajmy może lepiej o pogodzie. O tym, że znowu jest pochmurno i wieje silny wiatr. Skąd to się bierze?
Z sąsiednich stolików dobiegały głosy rozmów w różnych językach: po angielsku, niemiecku, portugalsku i chyba po niderlandzku. Do Warszawy zjeżdżają w lecie tłumy ludzi zwiedzających Polskę, Europę Wschodnią, w wypadku Japończyków czy Amerykanów - Europę. W letnią niedzielę pewnie połowa spotykanych w śródmieściu osób to cudzoziemcy, wyposażeni w swoje plecaki, przewodniki, aparaty i paski z kieszeniami na dokumenty. W zależności od tego, jak bogaty był plan podróży, Warszawie poświęcają więcej lub mniej czasu. Plan z reguły szybko kieruje ich do Krakowa, bardziej rozreklamowanego i według przewodników ciekawszego i piękniejszego. Wielu mieszkańców Warszawy uważa zresztą tak samo. A szkoda.
Ciekawe, jaki obraz miasta zabierali ze sobą turyści. Pewnie zapamiętywali przede wszystkim chaos komunikacyjny. Właśnie zaczęły się remonty, w tym ten największy - modernizacja torów tramwajowych w Alejach Jerozolimskich. Na moście Śląsko-Dąbrowskim samochody nie mogły wjeżdżać na torowisko, żeby nie blokować tramwajów, ale wielu cwaniaków próbowało ignorować ciągłą żółtą linię. Na początku policja musiała wciąż tego pilnować, nie zawsze skutecznie. Korki i problemy z komunikacją to w Warszawie równie dobry temat do rozmowy jak pogoda.
- Jak widzę, co się dzieje, mam wrażenie, że na rogatkach miasta ze wszystkich stron należałoby postawić tablice z napisem: REMONT. NIECZYNNE DO ODWOŁANIA. Przynajmniej teraz, na czas wakacji.
- To chyba trzeba by zamknąć Warszawę na pięć lat - zauważył Nowak. - Aż do Euro.
- Euro? Sądzi pan, że nam się uda?
- Musi się udać. Nie mamy innego wyjścia.
Patrzył, jak Grażyna Lothe pracowicie kroi kawałki puchatego ciasta. Eksplorator w akcji.
- Dlaczego pani chciała zostać archeologiem? Czy mama panią do tego namawiała?
- Ależ skąd! Zdecydowanie odradzała. Powiedziała, że przez jedną czwartą czasu będę siedzieć w deszczu albo w upiornym słońcu z notatnikiem i szpachelką, a resztę zajmie mi ślęczenie przy Żle oświetlonym biurku sprzed pięćdziesięciu lat nad czasopismami sprzed lat trzydziestu.
- I co, miała rację?
- Tak. - Roześmiała się ponownie. - Sprawdziło się wszystko, co do joty. Ale było jeszcze coś, co spowodowało, że wybrałam ten zawód. Pamięta pan jeszcze jakieś lektury szkolne?
- Dwie. Jak Wojtek został strażakiem - odparł Nowak. - No i Lalkę.
- Jasne, i ta pierwsza zmieniła pana życie. Postanowił pan służyć społeczeństwu.
- Nie, wie pani, zawsze bałem się ognia. Jeżeli któraś mnie zmieniła, to raczej ta druga. Ostatnio przypomniałem ją sobie rok temu i dzięki temu znów inaczej spojrzałem na Warszawę. Na to, co się tu zdarza wciąż, na co dzień.
- O, to ładne, co pan mówi. A ja zawsze chciałam wiedzieć, co było kiedyś. I najbardziej pamiętam Szwedów w Warszawie Przyborowskiego. Czytał pan?
- Nie przypominam sobie. Wolałem wtedy Pana Samochodzika.
Klasnęła w dłonie. Podobała mu się coraz bardziej.
- Tak, też go lubiłam! A Przyborowski to taki zapomniany autor, kiedyś strasznie popularny. Patriota i powstaniec styczniowy. Za życia prawie tak znany jak Sienkiewicz, choć na Nobla pewnie nie zasługiwał. To zwykła książka przygodowa, ale z trupami.
- Powinna mnie więc zainteresować, tak?
- Nie, no nie przesadzajmy, to powieść dla młodzieży. Oj, wszystko tam jest. Informacje zapisane szyfrem w starych książkach... I podziemia, tajemnicze przejścia ciągnące się od Bramy Nowomiejskiej aż do Zamku Królewskiego, a potem nad Wisłę. I krypty kościelne, szkielety, nietoperze i szczury. Jejku, tam są fajne legendy, opowieści, takie drobiazgi jak to, że Zygmunt III Waza chorował na podagrę i chiragrę. To choroby wyższych sfer, wie pan? Przychodziła do niego jakaś mazowiecka baba, zielarka, czarownica. Ponoć i sam mistrz Twardowski bywał na Zamku.
Nowak wolał nie pytać, co to takiego ta chiragra. Na pewno jakieś paskudztwo, ale cóż, królowi wolno chorować, na co tylko chce.
- A czy... Czy naprawdę są takie podziemia?
- No, tej tajemniczej drogi z Nowego Miasta ani mama, ani ja nie znalazłyśmy. - Uśmiechnęła się. - Jest dużo legend na ten temat. I większość takich historii to wyłącznie legendy, niestety. Krążą od stuleci. Już jakieś sto pięćdziesiąt lat temu carski namiestnik powołał specjalną komisję... Widzi pan, znowu komisja. Badali podziemia katedry, ale nie znaleŻli żadnych tajemnych przejść, tylko krypty z trumnami.
- Ludzie lubią legendy. Wydrążone miasto: Warszawa.
- Tak, tak. Ale przynajmniej wiadomo, skąd się biorą te opowieści: na Starym Mieście znaleziono kilka wielopoziomowych piwnic, sporo jest zasypanych gruzem z kolejnych wojen, pożarów i przebudów. No i są kanały ściekowe. Jeden, który prowadzi z piwnic wschodniego skrzydła Zamku, pod skarpą aż do ujścia poniżej Arkad Kubickiego, jest świetnie zachowany. Po zakończeniu remontu arkad pewnie będzie można do niego zajrzeć.
Jak każdemu miłośnikowi futbolu wszystkie nazwiska Nowakowi kojarzyły się automatycznie z piłkarzami i trenerami. Ale to nie ten Kubicki, na szczęście.
- Czyli ma pani teraz to, co pani chciała mieć już w dzieciństwie. Szwedów w Warszawie.
- Tak, ma pan rację! - Roześmiała się ponownie. A po chwili zmarszczyła nos i powiedziała: - â€ĵTakiego dajfeldreku zadamy tym zamorszczykom, że popamiętają przez wieki mazurską łapę!‹
- Słucham?
- Zapamiętałam to zdanie. Jest piękne, nieprawdaż?
- Tak. - Miło było się z nią zgodzić. - Wie pani, ja też zajmuję się ostatnio Szwedami w Warszawie.
I opowiedział Grażynie Lothe o zwłokach wyłowionych z Wisły, oszczędzając drastycznych szczegółów i unikając nazwisk. Słuchała z uwagą. Nowak wyjaśnił, że praca policjanta rzadko polega na pościgach samochodowych i strzelaninach. Jak w archeologii: papiery, czasami komputer. Analizy, wnioskowania, typowania i sprawdzenia - to nie brzmi specjalnie romantycznie, prawda? Czyli również siedzenie przy biurku, może nawet nie tak starym jak w jej wypadku. I czasami także łażenie po błocie. Jak zauważyła pani doktor na pożegnanie, to było spotkanie dwojga profesjonalistów bez złudzeń, ale wciąż lubiących swoją pracę. Ani Brudny Harry, ani Indiana Jones w spódnicy. Nowak poprosił o informowanie go na bieżąco o wynikach archeologicznego śledztwa.
Wyposażony w krzyż i szablę Szwed patrzył na miasto z wyrzutem. Na Nowaka niekoniecznie. Komisarz czuł się rozgrzeszony. Nie pytał przecież pani doktor o męża, dzieci i o stosunek do kanadyjskich rockmanów. Rozmowa miała dostarczyć... Cóż... wiedzy, tak, to właściwe słowo.
No, prawie rozgrzeszony. Wybacz, Zygmunt, ale to naprawdę piękna kobieta. Komisarz policji powinien trenować pamięć i zapamiętywać twarze ludzi, a ta twarz zdecydowanie była godna zapamiętania.

Poinspektor Morawski znów był wkurzony.
- Dlaczego dopiero teraz mówisz o tych telefonach?!
- Dlatego że zacząłem się bać o życie swoich bliskich.
- A wcześniej się nie bałeś?
- Nie. Jestem policjantem. - Nowak wolał nie mówić o intuicji. O tym, że człowiek wyrzucający z siebie parę bluzgów może być mniej niebezpieczny niż ktoś, kto milczy. Język zawodowego bandyty wcale nie musi być językiem menela.
- Jasne! Policjantem. Zanotowałeś przynajmniej godziny połączeń?
- Skąd. - Nowak pomachał komórką. - Ja nie. Telefon sam to zrobił. Już zresztą dowiedziałem się, skąd dzwoniono poprzednim razem.
Były cztery telefony: jeden głuchy, dwa pełne kwiecistych wyzwisk i jeszcze jeden, najbardziej niepokojący. Ciekawe, o pierwszym połączeniu Nowak przypomniał sobie w ostatniej chwili przed przekazaniem zapytania do operatora - mogła to być przecież zwykła pomyłka. Okazało się, że faktycznie trzy pierwsze połączenia wykonano z tego samego aparatu na kartę, czyli niezarejestrowanego na żadną osobę ani firmę, z tego samego numeru. Podano lokalizację komórki, czyli obszaru, z którego zainicjowano połączenie: ktoś dzwonił z Janek. Nowak powiedział o tym.
- Podejrzewam, że tym razem to ktoś inny.
- No i co? Mam sporządzić kolejny wniosek do operatora, czy sam sobie poradzisz?
- Poradzę sobie - mruknął Nowak.
- Znakomicie. - Podinspektor spojrzał jeszcze na komisarza. - Uważaj z tym Szwedem.
- Mam uważać? To samo mówił mi wczoraj ten bandyta. Co masz na myśli?
- Powiązania.
Zaczyna się.
- Wierzysz w istnienie â€ĵukładu‹? Jednej sieci powiązań, w którą wmieszani są ludzie biznesu, służb specjalnych, politycy i gangsterzy?
- Nie, młody człowieku. Wierzę w wiele układów. Wiele splatających się ze sobą sieci. - Nareszcie przełożony przemówił ludzkim głosem. - Sprawdzasz te firmy? Te, z którymi współpracował Szwed?
- Tak, siedzimy nad tym z Marcinem. To trochę nie nasza branża, prawdę mówiąc. Warto by mieć na stałe kogoś z PG w tym śledztwie. Oni wiedzą, gdzie szukać, bo...
- Któraś z transakcji wydaje się wam podejrzana? - przerwał podinspektor. - Któraś z działek została zaskakująco drogo albo zaskakująco tanio sprzedana, jakieś niespodziewane pozwolenie na budowę?
- Sumy, o których mówimy, i tak przekraczają wyobraŻnię zwykłego człowieka - zauważył Nowak. - Ja naprawdę nie wiem, ile to jest â€ĵmilion złotych‹. Mogę sobie przeliczyć na różne towary, ale...
- Jakieś konkrety? - Morawski niecierpliwił się.
- No, trochę tak z sentymentu zwróciłem uwagę na te planowane osiedla na Łťoliborzu Przemysłowym.
- Gdzie to jest?
- Powązki. Burakowska, Rydygiera, Przasnyska...
- A, już wiem. Niedaleko Arkadii, tak?
Nowak westchnął w duchu. Podinspektor pochodził z Białegostoku i podobnie jak wielu mieszkańców stolicy orientował się w mieście według położenia centrów handlowych. Nie tylko przyjezdni tak robili. Zresztą jeśli się dobrze zastanowić, co było w tym złego? Może kiedyś ludzie też mówili: za domem braci Jabłkowskich, dwie kamienice od cukierni Gajewskiego albo...
- Komisarzu?
- Tak, tak, oczywiście - Nowak znów skupił się na rozmowie. - Tam właśnie jest sporo terenów, o które starają się deweloperzy, w tym Svea-Brick. Mają już zresztą jedną działkę przy Przasnyskiej. Ratusz wkrótce zacznie wydawać decyzje o warunkach zabudowy.
- To jest dobra okazja, żeby nastąpić na odcisk paru ludziom, którzy do tej pory działali bez większych kłopotów. Pora ruszyć święte krowy. Także w ratuszu, w tym ratuszu, jasne? Informuj o swoich wszystkich podejrzeniach. I o groŻbach, dobrze?
Zatem jednak układ. Ale Morawski mógł mieć rację, niestety. Święte krowy chętnie przechadzają się po ulicach różnych stolic, nie tylko New Delhi.
- Dobrze - odparł Nowak.
- Wierzę też w profesjonalizm tego zespołu... Tej sekcji - kontynuował Morawski. - Mimo że niektórzy z jej członków dawno powinni odejść z policji. Nie chciałbym, żeby musieli również odejść inni.
Nowak odprowadził go wzrokiem. Inni? A może tylko pan nie chciałby stąd odchodzić, panie podinspektorze?
Przyszły emeryt miał za to nieco bardziej konkretne informacje.
- Rozmawiałem z Tadeuszem Badynem - powiedział Zakrzewski. - Kawał skurwysyna.
- Mówisz tak o większości ludzi, których spotykasz - stwierdził Nowak. - Zajrzałeś do warsztatu?
- Tak. To w zasadzie murowana obora, nie warsztat. Ale faktycznie zamiast krów jest tam podnośnik. Nie pytaj, czy widziałem ten samochód w obejściu. Rzuciłby mi się w oczy.
- Gość miał jakieś problemy? Kradzione auta?
- Już ci mówiłem, że nie. Samochody sprowadza z Niemiec jako kierowca, laweciarz. Sam ich nie sprzedaje, przynajmniej oficjalnie. Występuje jako przedstawiciel komisu w Raszynie, pewnie bierze prowizje od sprzedanych w Polsce wozów. Oczywiście gdybyś chciał, może ci prywatnie ściągnąć niezłe audi za trzy tysiące.
Po rozmowie o milionach Nowak był nieco zdezorientowany w kwestii obowiązujących systemów płatniczych.
- Czego trzy tysiące?
- Złotych. Pamiętasz, jakiś czas temu urząd skarbowy chciał się przyczepić do komisów, które sprzedawały samochody po dwieście euro. To znaczy faktura była wystawiona na taką sumę, żeby uniknąć akcyzy. Akcyzy już nie ma. Faktury dalej są zaniżane, ale to już inna historia.
- To auto za trzy tysiące zostanie wyklepane przez naszego mechanika?
- Jak najbardziej. I na pewno będzie wyższej jakości, niż było na miejscu, w jakiejś tam Turyngii. I będzie miało przebieg, jaki sobie tylko życzysz.
Nowak zastanowił się.
- Scenariusz wydaje się dość prosty. Jego brat, Jacek, pracuje jako ogrodnik w Falentach. Ma cały czas oko na dom Hindusa, zna jego rozkład dnia, wie, kiedy wyjeżdża z domu do pracy. Jeżeli stanie się coś niespodziewanego, może w każdej chwili dać znać przez telefon. Tadeusz Badyn dostaje zamówienie na toyotę RAV4 od jakiegoś handlarza albo sam chce ją komuś opchnąć...
- Jakiemuś Białorusinowi na przykład.
- Na przykład - zgodził się Nowak. - No i 9 maja nadarza się sposobność.
- Też na to wpadłem, ma się rozumieć. Sprawdziłem, ogrodnik był u siebie, w gospodarstwie.
- Pamiętam, że tak mówił. Co na to sąsiedzi?
- Nie zaprzeczają. Wszyscy składali zeznania po zaginięciu Srinivasana.
- Mówię o sąsiadach Badyna, nie Hindusa.
- Nikt już niczego nie pamięta. - Zakrzewski machnął ręką. - Dziś jest już 6 lipca. Ludzie mają inne problemy na głowie. Niedługo żniwa, nikt nie myśli o tym, co się zdarzyło dwa miesiące temu. W każdym razie obaj są na miejscu, żaden z Badynów nigdzie się nie wybiera, pytałem.
- Do Niemiec też nie? Może kłamali? - zauważył Nowak.
- Co ty nie powiesz? - burknął Karol.
- Ufasz miejscowym?
- Mieszkańcom? Tubylcom? Tambylcom?
- Nie. Policjantom - powiedział Nowak.
- Nikomu nie ufam. Powiedziałem ci, że kawał skurwysyna z tego mechanika. Będziemy go obserwować. Nasi ludzie, nie ci z Raszyna.
- À propos prac na roli... Co z Oraczem?
- Każdy orze, jak może. Zniknął. Rozmawiałem z jego żoną, a raczej z tym czymś, co pełni jej obowiązki.
- Co?
- No dobra, to jego ślubna żona, nawet jest w ciąży z trzecim bachorem. W każdym razie nie ma gościa. Wyjechał w interesach.
- Kiedy i dokąd?
- Tydzień temu. A teraz uważaj, bo zrobi się ciekawie. Do Szwecji.
Nowak gwizdnął.
- Zaskakujący zbieg okoliczności.
- I tak, i nie. Pod MalmĂś mieszka jego brat, Stefan. Jest w bazie danych Interpolu. Podejrzenia o udział w handlu ludŻmi. Siedział raz, za bójkę w restauracji.
- Zostawiliśmy tam kogoś? Pod domem Oracza? - spytał Nowak.
- Tak. I wystąpimy do prokuratora o założenie podsłuchu jego żonie.
- Sądzisz, że Oracz uciekł przed oskarżeniem o morderstwo?
- Sądzę, że ta jego bladŻ nie kłamała. On naprawdę pojechał do Szwecji robić interesy. Chuj wie z kim, może z ruską albo estońską mafią - odparł Zakrzewski. - Wiesz co? Jeżeli ktoś się zachowuje jak prawdziwy morderca, to prędzej ten Badyn. Nigdzie nie uciekał, nic złego nie robił, ciężko pracuje na roli. Uprawia ziemię. Podejrzane bydlę.

Nowak czekał. Zaparkował samochód na ulicy Polanki, to jest, psiakrew, Biedronki, na Polanki mieszkał ktoś inny, do tego w innym mieście. Minął go samochód firmy ochroniarskiej. Ponury obywatel w czarnym mundurze przyjrzał mu się uważnie. Trudno, przy następnym kółeczku pokaże swoją legitymację, może facio da spokój. No już, już, jedŻ sobie dalej, palancie. Nowak zmienił płytę w odtwarzaczu. Zenyatta Mondatta. Komercha? Może i tak. Ale w końcu firma The Police zobowiązuje. Zresztą, daj Boże dzisiaj coś takiego. Dochodziła 19.30. Większość Polaków kojarzyła tę porę z â€ĵDziennikiem Telewizyjnym‹. Nowak też. Na szczęście ta większość za jakiś czas wymrze. Nowak razem z nią. No, gdzie jesteś, Magnus? Kolejny pracoholik. Miejmy nadzieję, że nie kupił sobie klubu piłkarskiego, bo wtedy już nie będzie mieć czasu na nic. Jak się nazywa właściciel West Ham United? Jakoś podobnie. Eggert MagnĂżsson. Ale to chyba nie Szwed.
Volvo Rytterberga pojawiło się piętnaście minut póŻniej. Samochód zatrzymał się pod bramą po drugiej stronie ulicy. W środku były dwie osoby, kierowca oraz pasażer na tylnym siedzeniu, chyba właśnie biznesmen. Nowak czekał, aż ktoś uruchomi automat, ale ku jego zdziwieniu Rytterberg wysiadł z samochodu. Trzymał w ręku teczkę, szary płaszcz miał przewieszony przez ramię. Nachylił się jeszcze do otwartego okna i coś mówił do szofera. Potem ruszył do furtki z kluczami. Volvo nie odjeżdżało.
Nowak wysiadł z samochodu i szybko podszedł do Szweda.
- Herr Rytterberg... - zaczął.
Kierowca natychmiast wyskoczył z auta i chwycił Nowaka za ramię.
- Słucham pana? - rzucił groŻnie.
- It’s OK - powiedział Rytterberg. - It’s a policeman.
Szofer, który najwyraŻniej pełnił również funkcję ochroniarza, niechętnie puścił Nowaka. Dobrze ubrany, choć niezbyt sympatyczny gość, podobny trochę do trenera Michniewicza, z tym że nieco młodszy. Wysoki, o głowę wyższy od Nowaka. Drzyzga już go przepytywał. Jak on się nazywał? Kruczek? Jakoś tak. Niestety, człowiek o nieposzlakowanej opinii, niekarany, pracownik firmy Rytterberga.
- O co chodzi? - spytał Szwed po niemiecku. - Mówiłem już, że jeżeli chcecie ze mną rozmawiać, powinien się zgłosić prokurator.
- Niestety, prokurator jakoś z panem nie chce rozmawiać. Musi panu wystarczyć oficer policji.
- O co pan chce mnie zapytać?
- O Joannę Skoczylas. I o Gustava.
Rytterberg spojrzał poważnie na Nowaka.
- Mówiłem, że...
- Czy to prawda, że Gustav nie był pańskim synem?
Lewy policzek Szweda lekko drgnął. Nowak nie zauważył wcześniej tego tiku.
- Niech pan wejdzie - powiedział rozkazująco. - Nie rozmawiajmy na ulicy.
Weszli. Rytterberg poprowadził go do jadalni. Rzucił płaszcz na oparcie jednego z krzeseł, sam usiadł na sąsiednim. Wskazał miejsce komisarzowi.
- Skąd pan to wie? - spytał.
- Czy to prawda?
- Anja panu powiedziała? Nie mogła wiedzieć, chyba że... - Szwed jakby nie dosłyszał pytania. - Powiedziałem to tylko Gustavowi. Nikomu innemu.
A więc jednak.
- Dlaczego pan uważa, że to ona?
- Anja była dla Gustava najbliższą osobą. Jego matką według prawa. Pełniła taką funkcję, a on to zaakceptował. Lubił ją na swój sposób. Jeżeli nie ona, to kto mógł to panu zdradzić? Ta dziewczyna? Jakiś przyjaciel?
Nowak patrzył uważnie na Rytterberga. Jego małżonka, wciąż małżonka, nie powtórzyła mu treści rozmowy z Nowakiem. Powiedzieć czy nie? Jeszcze nie teraz.
- Jak to się stało? Czy pana poprzednia żona...
- Nie - odpowiedział natychmiast, nie dając Nowakowi skończyć zdania. - Nie. To był nasz syn.
- Adoptowany?
- Tak - odparł Rytterberg po dłuższej chwili. - Tak, adoptowany. Pomyślałem, że osiągnął ten wiek, że powinien to wiedzieć. Wie pan, uważam, że i tak zrobiłem to za póŻno. Nie można żyć w fałszu przez tyle lat, nie można tak długo udawać. To jest niedobre dla wszystkich stron.
- Kłamie pan - powiedział Nowak.
- Słucham?
- Dobrze pan usłyszał: kłamie pan. Pańska żona wspomniała, że Mikaela Svensson urodziła swoje dziecko, że byli państwo szczęśliwymi rodzicami.
Szwed pokręcił głową.


Wydawnictwo : WAB
Rok wydania : 2008 r.
Oprawa : Miękka klejona.
Waga : 374 gr.
(**)

Dane techniczne

Do tego produktu nie napisano jeszcze opinii